Przeraźliwy dźwięk wydobywający się z leżącej obok komórki wyrwał nas z głębokiego snu. Po chwili potrzebnej na otrząśnięcie się z otumanienia rzut okiem na zegar… chwila potrzebna na złapanie ostrości… 5 rano… Później kolejna chwila… po co? Wszystko jasne. Pora wstawać. Jedziemy na AirShow. Mimo, że to już czwarty raz, to nadal gdzieś w środku takie specyficzne emocje łaskoczą w żołądek. Wszystko spakowane. Aparaty są, akumulatorów – chyba więcej niż się przyda. Karty… tych nigdy za dużo. Na wszelki wypadek zabieramy więcej. Plecak pozapinany. Drugi plecak z jakimś lekkim jedzeniem i… dwoma bidonami z wodą. Nie wpuszczą nas… trudno. Wyleje pod nogi. Pogoda przepiękna. Słońce, które zdążyło się już wznieść na typową dla końca sierpnia wysokość świeci prosto w oczy podczas śniadania. Trzeba lekko opuścić roletę. Zapowiada się wspaniale.
Wyjeżdżamy o 6. Droga pusta. Z miasta wyjechaliśmy szybko. Super. Za godzinę będziemy na miejscu. Zdążymy na pewno. Przecież bramy otwierają dopiero o 8. Nie kupiliśmy biletów wcześniej. Do końca nie było jasne kto pojedzie… Trudno, kupimy przed wejściem. Najwyżej parę minut w kolejce. Kas jest dużo, idzie szybko. Po drodze trochę miny rzedną. Od Białobrzegów coraz większa mgła. W samym Radomiu – zupełnie inaczej niż u nas. Słońce za grubą warstwą mgieł. Jest chłodno. Czy tak ma być? Niemożliwe… musi się podnieść. Zaraz podniesie się temperatura, mgła ustąpi…
Rzeczywiście. Parę minut po 7 jesteśmy w okolicy lotniska. Auto bezpiecznie zaparkowane. Nadal chłodno. Potrzebny był polarek. Miał zostać w samochodzie… dobrze, że zabraliśmy. Spodnie krótkie… przecież będzie gorąco w ciągu dnia. Plecak mimo, że potężnie załadowany jakoś wydaje się dziwnie lekki. Jesteśmy zaskoczeni… w poprzednich latach wydawało nam się, że ludzi jest o wiele więcej… Na pewno cały cyrk z wodą skutecznie zachęcił wiele osób do bojkotu imprezy… A może nie? Może to sobota i wiele osób pracuje… Może przyjdą jutro? Dochodzimy do wejścia. Zakup biletów – bajka. Podchodzimy od razu do pustego okienka. Jeszcze kawałek przejścia do bramy… Dopiero teraz zrobiło się ciasno. Dochodzimy do sporej już grupy osób. Bramy jeszcze zamknięte. Otwierają o 8. Ile do 8? Kilka minut. Rzeczywiście. Po chwili tłum zaczął się dość dynamicznie przesuwać do przodu. Ale… nagle wszystko się zatrzymało. Stoimy kilka… kilkanaście minut. Idzie bardzo, bardzo wolno. Stając na palcach obserwujemy co przed nami… wszystko jasne. Kontrola. 3 namioty, przy nich kilka sprawdzających osób i rosnący tłum. Z daleka co chwile było słychać dziwny dźwięk, jakby ktoś uderzał w wielki bęben. Nadal stoimy. Z przodu dochodzą jakieś dziwne wiadomości… Wody nie pozwalają… podobno żadnego jedzenia też… Ekstra. Po krótkim czasie źródło dudnienia zostało rozszyfrowane. To latające z tłumu pod płot butelki z napojami. Jak dochodziliśmy do bramek, po naszej lewej stronie było ich… chyba z kilka tysięcy. Mam nadzieję, że tak zapamiętają nasz rodzimy AirShow goście z zagranicy. Staliśmy obok grupy Holendrów, którzy mieli trudne do opisania miny, kiedy obserwowali to co się dzieje. Brawo. Genialne podejście.
W kolejce staliśmy ponad godzinę. Kiedy dochodziliśmy do bramek Iskry rozgrzewały silniki. Emocje rosły. Doszliśmy wreszcie do punktu kontroli. Pod nogami chłopaka, który sprawdzał nasze plecami było kilkanaście butelek i kartonów z piciem. Otwieramy plecaki. W jednym dwa bidony z żółtymi korkami, wyglądające jak pociski lotnicze 😉 od razu okazały swoje oblicze przed sprawdzającym. Spojrzał… uśmiechnął się… Co to? Woda. OK., są małe, Pani wchodzi… Udało się. Nie musieliśmy wylewać. Przecież to tylko… TYLKO zwykła woda. Nawet nie gazowana. Zwykła woda… jakie zagrożenie? Z moim plecakiem poszło szybko. Nie miałem wody.
Przejście przez bramki było wydarzeniem co najmniej na miarę przekraczania granicy z kontrabandą… Czuliśmy się jakbyśmy przemycali tira papierosów a nie litr wody… Nieważne. Jesteśmy na lotnisku.
Przywitanie od razu bardzo ciekawe. Po prawej stronie wyłonił się ogon potężnego Su-27. Taki rozbił się 4 lata temu podczas pokazu. W tym roku też ma latać. Chyba na niego czekam najbardziej… no nie. Jeszcze bardziej na MiG-21. Z daleka widać jego skromną sylwetkę w sąsiedztwie potężnych współczesnych myśliwców. Rzeczywiście wygląda jak ołówek. Pierwsza atrakcja. Myśliwiec Su można obejść dookoła. To bardzo dobre posunięcie. Szansa na zrobienie zdjęć „ze światłem”. Ludzi jeszcze mało. Można mieć fotkę bez statystów. Przy okazji można też zrobić bardzo fajne zdjęcia drugiego Su, który był szykowany do lotu przez obsługę naziemną. Ciekawe zdjęcia. Idziemy dalej. Jest już po 9. Wszystko się zaczyna. Rozpoczęliśmy od wystawy statycznej… ale jakoś mało ciekawa. Kilka samolotów, raczej mizernie. Nie było nic ciekawego. No może przesadzam. Stał myśliwiec Tornado, który zawsze pięknie się prezentuje. W tym roku samolotów mało, ustawione są wzdłuż pasa wystawowego, nie pod kątem jak w poprzednich latach. Kilka zdjęć… mało ciekawe. Idziemy dalej. Stragany jak na odpuście… Sprzedają tam wszystko. Nie podchodzimy, ale widać, że cieszą się dużym zainteresowaniem. Dzieci mają frajdę… plakat, znaczek… plastikowy samolot. Biznes się kręci. Stoiska z jedzeniem i piciem na razie bez gości. Za dwie, trzy godziny będzie tyle ludzi co przy barierkach odgradzających pas od widowni. No dobra. Czas zająć miejsce. Powoli zaczynają startować jakieś małe samolociki… nieśmiało wszystko się rozkręca. Idziemy na sam koniec pasa. Chociaż przez chwile będziemy mieć słońce z boku. Może uda się cos ładnego sfotografować. Miejsce dobre. Mamy przed sobą drogę kołowania. Daleko w tle widać zaparkowane samoloty, które będą brały udział w pokazach.
Tak naprawdę przez pierwsze trzy godziny niewiele się działo. W zasadzie do godziny 12 nie było nic ciekawego… Wszystko zaczyna się w samo południe. Atmosfera się zagęszcza jak tłum przy barierce. Jeszcze chwilę wcześniej było tyle miejsca, że można było ogrodzić sobie działkę 300 m2. Teraz… nie ma miejsca w ogóle. Słońce grzeje coraz mocniej. Na szczęście co chwila przychodzi chmura, która pozwala odetchnąć. Krem z mocnym filtrem nałożony na twarz… Konieczność, żeby nie wyglądać jak Indianin przez następny tydzień. Na plecach coraz większy ciężar napierającego tłumu. Z godziny na godzinę powietrze dookoła coraz bardziej nabiera zapachu przetrawionego piwa. Niestety. Tak sobie większość wyobraża imprezy plenerowe. No ale nic… jest wesoło.
Najpierw część oficjalna. Jakieś przemówienia, przedstawianie gości na trybunach… skoczkowie spadochronowi z flagami. Wiemy… wszystko jest potrzebne, ale chyba nie takie są oczekiwania publiczności. Ludzie zaczynają się nudzić. Sporo osób odeszło do swoich bliskich zajmujących miejsca na trawie. Zaczął się piknik. Ruszyły kanapki, ciastka, napoje – kupione na lotnisku, ale i te przemycone… Ktoś obok się śmieje, wyciągając z plecaka ogromną butlę napoju miętowo jabłkowego – „sprawdzali plecaki, ale w portki mi nie zajrzeli… dwie takie w nogawkach wniosłem…” No cóż… wcale nas nie dziwi pomysłowość ludzka. W sam raz na głupie zakazy. Jakoś nikomu nie przyszło do głowy wnoszenie benzyny w butelce, żeby za wszelką cenę podpalać samoloty albo żeby w nie rzucać…
Wracamy do pokazów. Tak jak wspomnieliśmy – pierwsze 3 godziny to tak sobie. Owszem, ciekawy pokaz 2 śmigłowców Mi-24. W międzyczasie wystartowały Iskry i sobie poleciały gdzieś tam. Po oficjalnym otwarciu parada naszych Sił Powietrznych RP… Najpierw (nie pamiętamy dokładnej kolejności) Iskry z flarami w kolorze białym i czerwonym. Nasza flaga. Ładne, widowiskowe. Później… wszystko czym dysponuje nasze lotnictwo… Mało ciekawe. Wysoko. Zwykły przelot. Było kilka Su-22, Mig-29, było kilka F-16, Casy, Hercules… i tyle ich było widać. Później znów chwila… przerwy na lądowanie Orlików i Iskier. Było przez chwilę fajnie jak przekołowały kilka metrów od nas. Wreszcie zapach nafty… wreszcie czujemy, że jesteśmy na pokazach.
Prawdziwe otwarcie zrobił nasz polski Mig-29. Śledziliśmy sporo informacji na temat tego pokazu. Pilot miał hełm specjalnie malowany na te pokazy. Wreszcie jakaś konkretna maszyna. Pokaz bardzo fajny, dość dynamiczny. Na początku wydawał się super. Z perspektywy całego dnia… dobrze, że był na początku. Bo później już zaczyna się porównywać. Chyba ci, którzy otwierają mają najlepiej. Z czasem poprzeczka zaczyna zawisać coraz wyżej… Pokaz trwał 7 minut. Wcale nie taki długi jak na pokaz pojedynczej maszyny. Pierwsze poważne wyzwanie zdjęciowe. Szybki podgląd… No tak. Samolot to kruszyna w kadrze. Brakuje milimetrów w ogniskowej obiektywu. Światło… fatalne. Już wszystko jasne. Zdjęć nie będzie. I nie ma to nic wspólnego ze skromnością czy kokieterią. Zawsze wiedzieliśmy, jak trudne są takie zdjęcia. Podziwialiśmy i podziwiamy artystów z SPFL, którzy robią cuda. Nie tylko sprzęt ma znaczenie… choć na pewno ma. Kluczowe jest wyczucie, znajomość takich pokazów. Co innego jak ktoś jeździ na kilka czy kilkanaście w roku po całym świecie… co innego jak bywa się raz na dwa lata.
Nie potrafimy teraz przypomnieć wszystkich przelotów. Wiele z nich widzieliśmy wcześniej. Grupy akrobacyjne, choć nie można im odmówić piękna, kunsztu i precyzji, są dość monotonne. 20 kilka minut pokazu i mało się dzieje. Przeważnie robią się dynamiczne pod koniec. Nasze Iskry ładnie. Szwajcarzy to klasa sama w sobie. Orliki też ładne, ale to takie mruczando. Podobnie Baltic Bees czy zespół z Chorwacji. Wszystko bardzo urokliwe, ale bez większych emocji. Fajne na przerwy między potężnym rykiem dopalaczy poważnych maszyn. Tu wypada wspomnieć jedno. Wszystko było dobrze rozplanowane. Nie było nudnych długich przerw. Jedni latali, drudzy kołowali. Pokaz za pokazem. Nie było czasu na kanapkę.
Pełnię szczęścia rozpoczął huk dopalacza Greckiego F-16. Wtedy już nikt nie siedział na trawie. Na to wszyscy czekali. To są dopiero emocje, to jest dopiero prawdziwy pokaz. To zupełnie nie to co wcześniej. Owszem, nasz Mig też pięknie się zaprezentował, ale ten F-16 jakby szybszy, jakby zwrotniejszy… jakby… głośniejszy… Malowanie demo greckiego F’a jakoś bez rewelacji, ale to co w powietrzu – pięknie. Pokaz trwał 12 min. To prawie dwa razy tyle co naszego Miga. Później chwila przerwy. Pokaz polskiej wersji Black Hawka S-70i z dobrymi pilotami na pokładzie… ale kto by tam patrzył na helikopter, kiedy w tym czasie zaczął kołować z gracją słonicy w baletkach ogromny Su-27. Największy z obecnych, najbardziej oczekiwany po wypadku sprzed 4 lat, kiedy nie zdążył się zaprezentować wysyłając na tamten świat dwóch doświadczonych pilotów. Jak będzie tym razem… czy szczęśliwie? Czy widowiskowo? Nadszedł czas. Ryk silników, potężny huk dwóch dopalaczy i ogromny błękitnie malowany myśliwiec wzniósł się w powietrze. Tym razem jednak bardziej zachowawczo niż 4 lata temu. Spokojniej… o ile można użyć takiego określenia w przypadku tej maszyny. Niesamowity pokaz. Uszy nie wytrzymywały. Rwał powietrze wykonując ewolucję na granicy wytrzymałości pilotów. Jesteśmy spełnieni… nawet gdyby pokazy się teraz zakończyły to wydawało się, że widzieliśmy wszystko. Ogrom tej maszyny sprawiał wrażenie, że porusza się bardzo wolno, że jest jakaś ślamazarna. Lowpass nad lotniskiem z odejściem na drugi krąg szybko rozwiał wątpliwości co do możliwości tej maszyny… Od dopalaczy trzęsła się ziemia. Wreszcie lądowanie i dwa ogromne spadochrony hamujące maszynę na pasie… Pokaz trwał 13 minut a pozostawił wielki niedosyt. Spełnienie marzeń, żeby go zobaczyć, ale czemu tak krótko… Na ten samolot w powietrzu można by patrzeć pół dnia i na pewno by się nie znudził. Po tym pokazie znów studzenie emocji i pokaz Eurocoptera. Dalej kilka potężnych maszyn pod rząd. Włoski Eurofighter, który na lotnisku wyglądał niezbyt ładnie naszym zdaniem, w powietrzu nabierał niezwykłej lekkości. Bardzo dynamiczny pokaz, bardzo szybki, bardzo… głośny. Bardzo ciekawa maszyna. Niestety pokaz też krótki… tylko 8 minut. Po nim F-16 z Belgii. Też szybko i głośno, jak na F-16 przystało. Po nim nastąpił pokaż, który był dla nas ogromnym zaskoczeniem. W powietrze wzniósł się… spory samolot transportowy – C-27J Spartan. W porównaniu do myśliwców – ogromny. Dwa śmigłowe silniki, bardzo szeroki kadłub i dość potężnie wyglądające podwozie robiły duże wrażenie. Część osób okazała brak zainteresowania i odeszła od barierek. I to był błąd. Samolot oderwał się od pasa startowego po krótkim rozbiegu i z wielką gracją przeszedł do niemal pionowego lotu bardzo szybko nabierając prędkości. Ogromne zaskoczenie! Jak tak duża maszyna może zrobić coś takiego? Jak taka masa żelastwa, może z taką finezją unosić się w powietrzu? To był dopiero początek. Zestaw akrobacji jakie wykonali piloci tego samolotu, mógłby zawstydzić nie jeden z prezentujących się myśliwców, nie wspominając o zespołach akrobacyjnych. Pętle, beczki, lot odwrócony… to wszystko wykonywał potężny samolot transportowy! Biorąc pod uwagę jego rozmiary i niewielką wysokość na nad lotniskiem, ten pokaz na pewno zapamiętamy na długo. Nie mieściło się w naszych głowach, że można takim samolotem wykonać takie ewolucje a to wszystko z taką lekkością i precyzją. Transportowiec a nie ustąpił pola swoim małym zwinnym kolegom. Wspaniale się zaprezentował. Przy lądowaniu to już całkowity „opad kopary”. Ten wielki bądź co bądź samolot, wyhamował na niespełna 200m!!! Wydawało się jakby zatrzymał się w miejscu od razu po dotknięciu pasa startowego. Gdybym był potencjalnym klientem, z pewnością zamówiłbym taki w salonie. Super maszyna. Po nim i chyba jakimś zespole akrobacyjnym czas na latających Holendrów. Najpierw śmigłowiec AH-64 Apache w dość ciekawym pokazie, rzucający flarami na prawo i lewo. Po krótkim czasie dołączył do niego kolejny myśliwiec – pomarańczowy F-16. Tak, to nie pomyłka. Wspólny przelot nad lotniskiem śmigłowca bojowego i myśliwca. Jeden na maksymalnej możliwej prędkości – drugi, zahamowany do granic możliwości. Leciały razem, obok siebie… super. Dość jednolite malowanie obu samolotów, choć zbyt pstrokate jak na Apache. F-16 wygląda ładnie, ale dla Apache te kolorki jak z matchboxa to trochę ujma na majestacie. Zdecydowanie wolałbym w pełnym kamuflażu, takim jak prezentował się na wystawie statycznej. Dalej był pokaz indywidualny holenderskiego F-16. Jak zawsze bardzo ciekawy i oczywiście dynamiczny. Widzieliśmy już wcześniej, wiedzieliśmy zatem czego oczekiwać. Przeloty nad pasem z prędkością bliską ponaddźwiękowej robią ogromne wrażenie. Samolot przelatuje nad lotniskiem zupełnie bezgłośnie… dopiero chwilę za nim ogromny huk dopalacza, kiedy samej maszyny już w zasadzie nie widać. Poziom emocji – bardzo wysoki. Kolejna maszyna – francuski Rafale jeszcze bardziej go podniósł. Było już po 15 godzinie. Ponad 3 godziny z głowami podniesionymi do góry. Zdjęć przybywało. Później już nie spoglądaliśmy na wyświetlacze. To nie miało znaczenia. Choć bardzo nastawialiśmy się na fotografowanie, to świadomi tego, że rewelacji nie będzie, staraliśmy się zapamiętać na zdjęciach jak najwięcej… z nadzieją, że może coś uda się wybrać. Zmęczenie dawało się we znaki. Od rana na nogach. Nie było kiedy usiąść. Plecak robił się coraz cięższy, tym bardziej, że trafił do niego jeden aparat z szerokim obiektywem. Teraz był w zasadzie bezużyteczny. No ale jeszcze tyle przed nami… jeszcze nie było Mig-21 na którego bardzo czekaliśmy.
Po tym jak wylądował Rafale, stała się rzecz, której do dziś nie mogę zrozumieć. Może się nie znamy, ale poziomem kiczu przerosła chyba nawet stragany z plastikowymi samolotami… Niewiadomo skąd pojawiły się nad lotniskiem 4 samoloty. Dwie szt. Su-22 i dwa F-16. Su przeleciały nad lotniskiem wykonując manewr szturmowy… coś jakby bombardowanie. Na pasie zostały odpalone jakieś fajerwerki i poleciały… więcej nie wróciły… Kupa dymu, trochę hałasu… i co? Co to miało być? Jakiś śmiech… Widzowie zaczęli robić sobie głupie żarty… jakiś gość pogubił klapki pędząc z kamerką wielkości paczki papierosów, żeby zobaczyć co się dzieje… Kiedy się ogarnął i włączył urządzenie skwitował to w tak: „ kur…a, zdążyłem dolecieć a to już po wojnie… eeeeeee…” i sobie poszedł. Przyznam, że odniosłem dokładnie takie samo wrażenie, z tą różnicą, że stałem przy barierce. Zanim się zorientowałem co to ma być… to już było po. Trochę to przypominało przejeżdżającego trabanta, który sobie strzelił z wydechu, bo mieszanka była zbyt bogata… Lipa! Pozostałe nad lotniskiem F-16 zaczęły się ganiać w jakimś bliżej nieokreślonym nieładzie, pozorując walkę powietrzną, a wszystko trochę przypominało muchy kręcące się pod żyrandolem w upalny dzień z tą różnicą, że muchy nie wypuszczają flar… ale myślę, że to kwestia czasu… Mizernie to wyglądało, mizernie wypadło i bardzo mizerne zebrało recenzje wśród publiczności. Szkoda czasu. Takie jest nasze zdanie. Po tym jakże widowiskowym… niczym, kolejne 10 minut wrażeń. Wreszcie… atrakcja na która bardzo czekaliśmy… Rumuński Mig-21. Przy współczesnych samolotach, ten wyglądał trochę śmiesznie. Długi, prosty, cienki kadłub, maleńkie trójkątne skrzydełka i maleńka, wysoko ustawiona kabina pilota, który wygląda jakby okrakiem siedział na silniku… Taki Twardowski na księżycu. Latał wściekle. Prawie go nie było widać, ale to były inne czasy. Na krechę leciał szybko, ale już zwrotność… średnio. Głośny, taki jakim go zapamiętałem z dzieciństwa. W całej swej brzydocie… bardzo piękny. Szkoda, że tak krótko. 10 min to i tak sporo jak na pokaz tak wysłużonej już maszyny. Cieszę się, że mogliśmy zobaczyć go w powietrzu jeszcze raz. Super. Takich okazji pewnie będzie z roku na rok ubywać. Z tego co powiedział komentator, jest zaledwie kilka szt. utrzymywanych w zdolności do lotu. Będzie coraz bardziej łakomym kąskiem na pokazach lotniczych.
Wydawać by się mogło, że to już wszystko na dziś. Nic bardziej mylnego. Nagle po lewej naszej stronie w oddali potężny silnik dał znać o sobie. Tym razem to zupełnie coś innego. To nie świst silnika odrzutowego… to wspaniały gang ogromnego silnika umieszczonego w samolocie F-4 Corsair. Potężny myśliwiec z czasu II wojny światowej. O potędze niech świadczy średnica śmigła – ponad 4 metry! Przód bardzo wysoko nad pasem. Gdzieś musiało się to kręcić. Komentator powiedział, że do 18 cylindrowego silnika pojemności 46 litrów… wchodziło 90 litrów oleju Spalanie podobne jak współczesnego myśliwca… ok. 400 kg paliwa. Dane robią wrażenie… ale jeszcze większe ta maszyna w locie. Niestety to staruszek. Utrzymanie go w takiej kondycji kosztuje 40 godzin pracy na każdą godzinę lotu. W każdym razie sam dźwięk musiał wzbudzać postrach a co dopiero jego działania bojowe. Fajna maszyna, choć sam pokaz dość mało ciekawy. No ale skoro maksymalne przeciążenie tej maszyny to 4G, to trudno oczekiwać cudów.
Robiło się już późno. Na trawie lotniska zrobiło się luźniej. Było ok. godziny 18. Wiele osób zmęczyło się samym siedzeniem. Sporo osób spało na kocach. Pierwszy dzień AirShow wydawał się zbliżać ku końcowi. I wtedy nastąpiło naszym zdaniem apogeum emocji. Do startu nieśmiało przekołował kolejny F-16. Tym razem demo team z Turcji. Solo Turk, bo chyba tak się nazywał. To co ten gość pokazał na tym samolocie, NASZYM ZDANIEM (podkreślamy to, bo małe mamy pojęcie o takich pokazach) przyćmiło wszystkie poprzednie. Niesamowity pokaz, bardzo szybki, bardzo dynamiczny, bardzo efektowny. Dopalacz praktycznie się nie wyłączał, przejście nad lotniskiem z prędkością ok. 1000 (nam się wydaje, że było więcej)… czad. Flary na bogato i w dobrym miejscu. Można było z góry przewidzieć kiedy będą wypuszczone, za każdym razem wieńczyły jakiś niesamowity manewr. No wreszcie prawdziwe możliwości myśliwca pokazane w godny sposób a nie zabawa. Naprawdę… wszystko przed, a już na pewno wszystko po, było tylko akompaniamentem dla pokazu Turka. I nie jest to chyba tylko nasza opinia, ale wyrażona głośno przez widzów i pojawiająca się już teraz w komentarzach w Internecie.
Coraz ciemniej i coraz chłodniej. Znów trzeba było sięgnąć po polarek. Słońce przeszło mocno na prawą stronę i zaczęło wreszcie świecić z dobrej strony. Niebo zrobiło się kolorowe. Ostatnie pokazy odbywały się już praktycznie bez publiczności. Zostało niewielu wytrwałych. Ponad 10 godzin emocji, huk w uszach, ręce opalone do rękawka koszulki. Bolący kręgosłup… wreszcie to tyle godzin w jednym prawie miejscu. Pęcherz pełen, bo toalety nie zachęcały do odwiedzin… poza tym – nie było kiedy 😉 .Teraz plecak ze sprzętem ważył 3 razy tyle co przed wejściem. Może dlatego ze to całe żelastwo, które jeszcze przed chwilą latało, było teraz na kartach pamięci… Na koniec miał jeszcze wystartować LIM-2. Staruszek. W tym roku skończył 60 lat. Wciąż działa. Niestety było już za ciemno. Zrobił tylko jedną rundę nad lotniskiem i usiadł. Pewnie w niedziele otwierał pokazy. Nie wiemy, nie byliśmy. W drodze do wyjścia krótkie cześć dla Prezesa SPFL i kilku osób w koszulkach stowarzyszeniowych i wycieczka do bramy. Spiker podziękował a my pożegnaliśmy się z lotniskiem. Maszyny zostały, ale ich dźwięk, obraz i wszystkie emocje, które wzbudziły, pozostaną na kolejne dwa lata.
Jak byśmy podsumowali? Z punktu widzenia fotograficznego – ktoś powie, że kiepskiej baletnicy to i rąbek spódnicy przeszkadza… i będzie miał racje. Nie mamy pojęcia o takiej fotografii. Teraz dopiero widzimy jak bardzo wymagająca to dziedzina fotografii. Jesteśmy pełni uznania dla członków SPFL za zdjęcia, które pokazują, bo teraz – mimo, iż staraliśmy się wykorzystać wiedzę i doświadczenie w fotografii – widzimy, że nie umiemy nic w tym zakresie. Brakło umiejętności, zabrakło sprzętu, zabrakło doświadczenia. No cóż, jest czas na to, żeby przygotować się lepiej, zdobyć wiedzę, czytać poradniki, uczyć się, uczyć i dopiero wtedy próbować więcej. Nasze zdjęcia wydają się być takie infantylne przy tych, które można oglądać wykonanych przez doświadczonych w tym zakresie fotografów. Nie wstydzimy się przyznać, że daleka droga przed nami. Duże oczekiwania wiązano z trybuną specjalnie przygotowaną dla fotografów. Pojawiają się głosy, że był to dobry pomysł i dobre przedsięwzięcie ze strony organizatorów. Z naszych obserwacji wynika, że nadal nie jest ona usytuowana w dobrym miejscu i nadal robi się zdjęcia pod światło, choć pewnie przyjaciele z SPFL udowodnią, że nie ma to nic do rzeczy i można zrobić genialne zdjęcia nawet z ptasim gniazdem w osłonie obiektywu.
Jeśli chodzi o same pokazy – jesteśmy spełnieni. To co było w powietrzu całkowicie zaspokoiło nasze oczekiwania i po imprezie sprzed 2 lat, która pozostawiła sporo do życzenia, w tym roku na program i uczestników nie można powiedzieć nic złego. Czas wypełniony idealnie. Mogło się tylko wszystko zacząć wcześniej. Wtedy starczyłoby czasu na ostatnich kilka pokazów, które odbyły się już w zasadzie bez publiczności. Szkoda. Chorwaci latali bardzo przyjemnie a nie miał kto klaskać. Austriak na SAAB 105 to chyba już sam sobie bił brawo a piloci LIM-2 uznali, że szkoda paliwa, żeby sobie ot tak polatać. Wystawa statyczna mizerna w tym roku, ale to bez znaczenia. I tak nie obeszliśmy wszystkiego, bo za dużo działo się w powietrzu. Na drugi dzień raczej nie starczyłoby nam sił. Wiele dobrych rozwiązań podpatrzonych u innych uczestników daje do myślenia. Na kolejne pokazy przygotujemy się jeszcze lepiej. Przyszły rok będzie dla nas rokiem przerwy w tego typu imprezach, ale za dwa lata planujemy rozszerzyć swój kalendarz o kilka pokazów za granicą. Tylko wtedy już zupełnie inaczej uzbrojeni w sprzęt i peryferia.
Obraz organizacji pokazów jako imprezy masowej było widać przed bramą. Butelki z napojami rozrzucone pod płotem prezentowały się… okazale na tle dumnego plakatu świadczącego o segregowaniu śmieci. Ktoś chciał zarobić więcej… i pewnie zarobił… wydając sobie jako organizatorowi odpowiednią opinię. Widzowie z pewnością wystawili ocenę… wprost proporcjonalną do zakazu wnoszenia własnego picia. Pazerność nie jest dobra w takich przypadkach. Mówienie o względach bezpieczeństwa to fikcja… bo jak w obliczu tej wielkiej dbałości o to, żeby nie stało się nic złego traktować te butle z piciem przemycone przez kogoś w nogawkach? 😉 no chyba, że ściemniał… Powiedzmy sobie jasno… nie sposób skontrolować dokładnie kilkudziesięciu tysięcy ludzi wchodzących na lotnisko. Jakby ktoś chciał za wszelką cenę zrobić coś głupiego, np. rzucić butelką w samolot, to bez różnicy czy zrobiłby to tą, która przyniósł ze sobą cz tą, którą sobie kupił na miejscu za 5 zeta. Nie wiemy jak było później, ale możemy się tylko domyślać, że koło południa nikt już się nie bawił w pozbawianie wchodzących widzów czegokolwiek do picia. Sprzedaliby dokładnie tyle samo wszystkiego a pozostawiliby w widzach wspaniałe wrażenie… a tak, został niesmak i zażenowanie wobec gości zagranicznych, którzy jak wspomnieliśmy, patrzyli na wszystko z uczuciem niezrozumienia. Może pora, żeby się ktoś ogarnął, bo łatwiej byłoby przełknąć bilet droższy o 10 złotych, niż zmuszanie kogoś w taki sposób do kupowania butelki wody za 5 zł. Brzydko. Całość na wysoką ocenę, ale z bardzo dużym minusem… bardzo dużym.
Wracaliśmy do domu bardzo zadowoleni. Szkoda, że nie było okazji na bliższą rozmowę z SPFL. No cóż, mieli swoje zajęcia i stali na odgrodzonej trybunie foto. Może innym razem. Nasza obecność na trybunie foto nie miałaby żadnego sensu. Odebralibyśmy miejsce komuś, kto dobrze je wykorzystał a nasz obiektyw i tak i tak nie dałby rady.
Turek i jego F-16 zdecydowanie i jednogłośnie zostali przez nas mianowani zwycięzcami AirShow. Dalej z pewnością Su-27, transportowy samolot C-27J, Mig-21 i wszystkie gwizdki, które robiły dużo huku i zamieszania. Śmigłowce trochę nudne, może dlatego, że staliśmy bardzo daleko w lewą stronę. Grypy akrobacyjne… fajne, ale też naszym zdaniem za długo. 15 min a zostałoby samo gęste. W obecnej postaci trochę rozmoczone i trochę się dłuży. Do tego jeszcze muzyka nadająca się do spania i mamy flash moba – lotnisko śpi.
Jedzenia nam starczyło, wody z bidonów nie wypiliśmy całej. Pogoda dopisała idealnie.
I tak zakończył się dla nas tegoroczny AirShow. Już od teraz budujemy fundamenty pod sezon 2015. Chcemy go uczynić bogatszym i z pewnością nie ograniczymy go wyłącznie do Radomia. Do usłyszenia.
Jeśli coś pomieszaliśmy, albo nie zapamiętaliśmy dokładnie – przepraszamy. Za błędy i styl również. 😉
jbrLAB